Ciężka praca juhasa - doi owce i pracuje od świtu do nocy
Jesteśmy w trakcie tradycyjnych redyków. Nie wszyscy jednak wiedzą, że owce wypasają juhasi, a ich praca nie należy do najłatwiejszych.
Życie juhasa to prawdziwy sprawdzian wytrzymałości. Wstaje już o 2:45 w nocy, gdy większość z nas śpi. W ciemnościach, często przy świetle latarki, idzie do zagrody, by rozpocząć poranne dojenie owiec. Na bacówce nie ma mowy o luksusie – zimno, wilgoć i zapach owczego mleka to codzienność.
Dzień długi jak tatrzański szlak
Po dojeniu owiec juhas pomaga bacy przy robieniu bundzu, oscypków i żętycy. Gdy słońce zaczyna dopiero wschodzić, on ma już kilka godzin pracy za sobą. Potem wypasanie owiec na halach – w pełnym słońcu, deszczu lub wietrze. Juhas musi mieć oczy dookoła głowy – pilnować stada przed wilkami, a czasem i przed turystami, którzy z ciekawości potrafią wejść prosto między zwierzęta.
Za ciężką pracę – skromne wynagrodzenie
Wbrew pozorom, praca juhasa nie przynosi dużych pieniędzy. Za kilka miesięcy sezonowej pracy zarabia się tyle, co w mieście w kilka tygodni. Często to miłość do gór i tradycji jest jedyną motywacją, by zostać przy owcach. Bo gdy kończy się sezon, juhas wraca do domu zmęczony, ale z poczuciem, że zrobił coś ważnego – że utrzymał przy życiu kulturę pasterską, która powoli znika z hal.
Nie dla każdego
Bycie juhasem to nie tylko praca fizyczna, ale też życie w odosobnieniu. Na bacówce, wysoko w górach, nie ma zasięgu ani internetu. To świat, gdzie liczy się rytm natury, a nie zegarek. Dla wielu młodych ludzi to zbyt trudne – dlatego dziś prawdziwych juhasów jest coraz mniej.
Kiedy turyści kupują na Krupówkach oscypki czy robią zdjęcia owcom na hali, rzadko myślą o tym, że za tym wszystkim stoi człowiek, który od tygodni nie przespał całej nocy. Praca juhasa jest niedoceniana, ale to właśnie dzięki niej możemy wciąż cieszyć się smakiem prawdziwego, górskiego sera.